Jesteś na stronie:

Nagroda Człowieka Roku 2011 "Gazety Wyborczej"

24.05.2011 Wręczono Nagrodę Człowieka Roku 2011 "Gazety Wyborczej". Dostał ją Richard von Weizsäcker, były prezydent Niemiec, jeden z największych orędowników pojednania z Polską.

Prezydent Aleksander Kwaśniewski wygłosił laudacje na cześć Richarda von Weizsäckera, w której podkreślił, iż "w osobie ówczesnego prezydenta RFN Richarda von Weizsäckera honorujemy Człowieka Roku, który jak mało kto jest człowiekiem tego polsko-niemieckiego stulecia".

Poniżej tekst Laudacji wygłoszonej przez Prezydenta Kwaśniewskiego:

Polsko-niemieckie sąsiedztwo miało w Europie XX w. skrajnie dramatyczną historię - naznaczone było walkami o granice państwa polskiego po I wojnie, hitlerowskim najazdem, ludobójczą okupacją Polski, powojennymi wysiedleniami Niemców i wieloletnią walką o uznanie przez Republikę Federalną granicy na Odrze i Nysie. Wytyczona w Poczdamie przez mocarstwa zachodnie stała się ona zakładnikiem zimnej wojny. Odmowa jej uznania przez republikę bońską nie tylko upokarzała Polaków i umacniała antyniemieckie uprzedzenia, umacniała też moskiewską kuratelę nad PRL-em.

Dzieje powojennej Europy potoczyłyby się inaczej, gdyby zachodni alianci już przy konstytuowaniu się Republiki Federalnej nalegali na uznanie polskiej granicy. Nie uczynili tego. Niemcy z NRD musieli się z nią pogodzić już w roku 1950, Niemcy zachodni dochodzili do tego przez 20 lat, poniekąd wbrew nastawieniu ogromnej części klasy politycznej.
Tym większa zasługa tych polityków, intelektualistów, ludzi Kościołów i gospodarki, którzy mieli odwagę przeciwstawiać się dominującej opinii i występować na rzecz uznania granicy z Polską i pojednania. My - Polacy i Niemcy - jesteśmy im winni pamięć. To oni położyli fundament pod cud roku 1989.

Niemiecki historyk Heinrich August Winkler zwracał uwagę na organiczne powiązanie granicy na Odrze i Nysie z Murem Berlińskim - uznanie granicy w 1970 r. było warunkiem otwarcia muru w roku 1989, a następnie zjednoczenia Niemiec i wejścia wolnej Polski do struktur europejskich. Na tym polegała ta historyczna polsko-niemiecka wspólnota interesów, o której w lutym 1990 r. mówił ówczesny szef MSZ prof. Krzysztof Skubiszewski.

W osobie ówczesnego prezydenta RFN Richarda von Weizsäckera honorujemy Człowieka Roku, który jak mało kto jest człowiekiem tego polsko-niemieckiego stulecia.

Urodził się 15 kwietnia 1920 r. Klęskę Niemiec i szok traktatu wersalskiego jego ojciec, w czasie I wojny oficer cesarskiej marynarki wojennej, odrzucał tak samo jak większość Niemców od lewa do prawa. Ernst von Weizsäcker, od 1938 r. sekretarz stanu w MSZ, za swe największe osiągnięcie uważał zapobieżenie wojnie dzięki traktatowi monachijskiemu. Nie wiedział, że w ten sposób jedynie pokrzyżował plany obalenia Hitlera przez generalicję; wojnie i tak nie zapobiegł. Przygotowywał pakt Ribbentrop-Mołotow, który otworzył bramę do II wojny światowej, którą - jak zauważył Timothy Snyder - swe ludobójcze żniwo zebrała w znacznym stopniu na krwawych polach między Rosją i Niemcami.
19-letni Richard należał do tych niemieckich żołnierzy, którzy 1 września 1939 r. ochoczo wyłamywali polskie graniczne szlabany. Rodzinna zapłata przyszła natychmiast. 2 września w Borach Tucholskich, kilkaset metrów od niego, zginął od polskiej kuli jego brat Heinrich. Richard osobiście go pochował. Nie zastanawiał się wtedy nad losem Polski i Polaków, przyznawał w wywiadach: "Mało wiedzieliśmy, ale we wszystko wierzyliśmy".

Przełom nastąpił w Rosji na wieść o planowym ludobójstwie popełnianym przez Niemców na zapleczu frontu. Hanna Krall opisuje rozmowy Richarda z jego przyjacielem z pułku, który w 1942 r. był świadkiem likwidacji tysięcy Żydów. Wiedział, że przyjaciel zgodził się dokonać samobójczego zamachu na Hitlera, wystawił mu nawet delegację do Berlina.

W historii tej rodziny - pisze niemiecki biograf Richarda von Weizsäckera Gunter Hofmann - odbijają się niemieckie demony i ekspiacje minionego wieku. Klęska III Rzeszy Richard odebrał jako szansę nowego początku. Republika Federalna wprawdzie powstała pod kontrolą zachodnich aliantów, ale moralnie musiała się odnaleźć o własnych siłach poprzez zewnętrzny spór z niemieckim dziedzictwem i uporanie się z ciężarem niemieckich zbrodni.

Wracający do kraju emigranci czy byli więźniowie nazistowskich kacetów mogli dawać ważne impulsy, ale stabilność niemieckiej demokracji zależała od metamorfozy tej większości, która wychowana w nazistowskich Niemczech nie znała i nie ceniła republikańskich wartości.

W czasie procesu norymberskiego Richard jako student prawa był obrońcą ojca z przekonania i rodzinnej lojalności, co nie zapobiegło wyrokowi skazującemu. Był jednak świadom kryminalnej, politycznej, moralnej i metafizycznej winy Niemców, skoro szybciej niż ktokolwiek inny w Niemczech zachodnich zaczął się wypowiadać na rzecz uznania granicy na Odrze i Nysie. To właśnie ze względu na Polskę zaangażował się w politykę, choć Adenauer mu to odradzał właśnie ze względu na ojca.

Do polityki von Weizsäcker doszedł drogą okrężną poprzez sejmiki protestanckie. Reinhold von Thadden, organizator ogólnoniemieckich zjazdów protestanckich, które przyciągały setki tysięcy ludzi z obu państw niemieckich, upatrzył go sobie jako następcę. Do CDU młody menedżer przedsiębiorca wstąpił, bo pociągało go przekraczanie granic wyznaniowych, współpraca katolików i protestantów. Ale powodem politycznego zaangażowania była, jak powtarza, Polska, potrzeba porozumienia i zaleczenia wojennych ran.

Byłoby tandetą sprowadzanie tego polskiego aspektu w politycznej biografii Richarda von Weizsäckera jedynie do poczucia winy i potrzeby odkupienia za udział we wrześniowej agresji. Pojednanie z Polską, nad którym były oficer z poczdamskiego pułku piechoty z zaangażowaniem pracuje od pół wieku, nie jest taktycznym zabiegiem, lecz jednym z kamieni węgielnych republikańskiej metamorfozy Niemiec, nowego pojmowania niemieckiej państwowości i miejsca Niemców Europie.

W 1965 r. Richard von Weizsäcker był jednym z inicjatorów memorandum kościołów ewangelickich w tej sprawie. W 1990 r., już jako prezydent RFN, naciskał wraz z szefem MSZ Hansem Dietrichem Genscherem na Helmuta Kohla, by ten w procesie jednoczenia Niemiec nie spychał spraw polskich w cień ciasnych interesów partyjnych.

Powołam się raz jeszcze na Hofmanna, który uważa, że w życiu von Weizsäckera prowadzi prosta linia rozwojowa od obrony ojca w Norymberdze poprzez zaangażowanie w latach 60. i 70. na rzecz uznania przez RFN polskiej granicy, aż po wielką mowę, jaką Weizsäcker już jako prezydent federalny wygłosił 8 maja 1985 r. w Bundestagu. Nazwał wówczas klęskę III Rzeszy wyzwoleniem, łącząc powojenną utratę wschodnich prowincji i pozbawienie milionów Niemców dawnych stron ojczystych nie tylko z niemiecką agresją wojenną, ale też z oddaniem przez Niemców władzy Hitlerowi w 1933 r.

Nie jest więc przesadą stwierdzenie, że jako prezydent, nie dysponując władzą wykonawczą, a jedynie soft power, siłą wypowiadanego słowa, Richard von Weizsäcker wpłynął w nie mniejszym, a może wręcz w większym stopniu na samowiedzę dzisiejszych Niemców niż Helmut Kohl. To człowiek, który czasem dość twardo traktował partnerów - choćby Gorbaczowa w 1985 r., którego porównał do Goebbelsa, czy kiedy wobec Tadeusza Mazowieckiego "migał się" nieco w sprawie granicy na Odrze i Nysie. A przecież wtedy właśnie starał się sklejać te rozbijane czy porozbijane skorupy.

Dla nas Helmut Kohl to symbol solidnej konstrukcji polski-niemieckiego sąsiedztwa po 1989 r. Natomiast Richard von Weizsäcker symbolizuje szczerą, niemiecką empatię wobec Polski. Jej dowodem jest ciągłe zaangażowanie byłego prezydenta w najrozmaitsze niemieckie inicjatywy: w Warszawie, Berlinie, Krzyżowej, Brukseli. To nie tylko kwestia obycia, ale pojmowania polityki. Dlatego Richard von Weizsäcker wciąż jest chętnie słuchanym za granicą reprezentantem Niemiec, ale - co też ważne - Niemcem słuchanym we własnym kraju, reprezentantem Niemiec obywatelskich, republikańskich, świadomych ciężarów przeszłości, wiarygodnym partnerem na dziś i na jutro.

Richarda von Weizsäckera dziś honorujemy jako prezydenta, jako wypróbowanego przyjaciela, jako współarchitekta tej polityki wschodniej, którą kojarzymy z nazwiskami Willy'ego Branda, Helmuta Schmidta, Hansa Dietricha Genschera, Bernarda Vogla czy Helmuta Kohla.

Dziękujemy za to zaangażowanie, za tę postawę. Wiemy, że to jej zawdzięczamy przełamanie stosunku niemieckiego społeczeństwa do Polski. Jesteśmy pewni, że bez tego zaangażowania sprawy wyglądałyby gorzej, że w latach 70. nie powstałyby w Polsce te marginesy swobody, które pozwoliły dokonać wielkiego przełomu. Nie ma przesady w słowach Heinricha Augusta Winklera, że w Europie druga połowa XX w. należała do Niemców i Polaków, którzy przezwyciężyli fatalizm wrogości i pokazali Europie, że nawet tak straszliwie obciążone sąsiedztwo jak nasze może się zmienić w rzeczywistą przyjaźń i wspólnotę.